Magdalena Genow “Złodziejka matek” Biuro Literackie

Tytuł: Złodziejka matek
Autorka: Magdalena Genow
Wydawnictwo: Biuro Literackie
Liczba stron: 199
Okładka: Miękka z zakładkami
Rok wydania: 2025

Jak to jest być kobietą, mamą, przyjaciółką w Polsce?

To jak chodzenie po linie ;) Coś jak ciągłe bycie między oczekiwaniami a rzeczywistością. Masz być silna, ale nie za bardzo. Masz być piękna, ale naturalnie, bez przesady. Masz być cicha, grzeczna, ułożona, ale zaradna, pracowita, wielozadaniowa. Być kobietą w Polsce to walczyć o szacunek, o prawo do głosu, o prawo do zmęczenia. To tłumaczyć się z każdej decyzji: dlaczego nie masz dzieci, dlaczego masz troje, dlaczego pracujesz, dlaczego siedzisz w domu. Ale mimo to, oto jesteśmy :) I w tym całym chaosie szukamy siebie.

Bardzo się cieszę, że w moje ręce trafiła proza, która zmusiła mnie zadania sobie kilku kluczowych pytań o kobiecość – Złodziejka matek Magdaleny Genow. Już dawno nie czytałam czegoś tak surowego, przejmującego, nieoszczędzającego. I ważne: To nie jest książka dla mam, ale dla każdego kto czuje, że świat zewnętrzny nie przystaje do świata wewnętrznego. Dla tych, którzy chcą być prawdziwi, nawet jeśli autentyczność boli bardziej niż udawanie.

To nie jest kolejna książka „dla mam”, pełna lukrowanych refleksji o macierzyństwie, to nie jest również historia o dzieciach. To książka o kraju, w którym te dzieci się rodzi. Mamy tutaj lata 90., czasy transformacji, gdzie wszystko było „możliwe”, ale nic nie było stabilne. To książka o tym, jak trudno zakotwiczyć się w jakiejkolwiek roli, kobiety, matki, partnerki, synowej, przyjaciółki. To opowieść o kobiecości w wersji bez filtra. Dodatkowo napisana z ogromną starannością o słowa, w których tkwi cała siła.

Złodziejka matek to książka, która długo zostaje w głowie – nie dlatego, że jest wygodna, tylko właśnie dlatego, że nie jest.

Na pierwszy rzut oka mamy tu znane, życiowe wątki. Związek, który zmienia się po pojawieniu się dziecka – zamiast bliskości, coraz więcej napięcia, zmęczenia, ciszy. Teściowa, która wpada bez zapowiedzi, niby z troską, ale z całą baterią nieproszonych rad i ocen. Relacja z nieobecną matką, która bardziej ciąży niż wspiera. I ten stan wypalenia, kiedy dni lecą, a ty masz wrażenie, że się kurczysz zamiast rosnąć. To wszystko brzmi znajomo, prawda?

Kiedy przestałam oczekiwać, poczułam, że miłość między nami nie musi poddawać się prawom grawitacji. Że ciągle jest jeszcze możliwa. Tylko nie możemy ograniczać się do planety Ziemia.

Złodziejka matek

Ale Magdalena Genow nie zatrzymuje się na powierzchni. Nie interesuje jej tylko to, jak wygląda życie kobiety po porodzie, interesuje ją, dlaczego tak wygląda. Co dziedziczymy. Jak bardzo nasze dzieciństwo (samotne, może zaniedbane) wpływa na to, jak potem kochamy i jak dajemy siebie innym. Emma coraz bardziej oddala się od „normalności” i jednocześnie zbliża do czegoś bardzo pierwotnego, niepokojącego. Podczas lektury zaczełam się zastanawiać: czy ona traci kontakt z rzeczywistością, czy może właśnie zaczyna widzieć ją wyraźniej niż ktokolwiek inny?

Dużym atutem tej powieści jest to, że nie próbuje być „ładna” ani grzeczna. Jest duszna i emocjonalna. Momentami można odczuć wręcz fizyczny dyskomfort, bo autorka trafia w miejsca, które w nas są, ale które na co dzień zaklejamy obowiązkami, uśmiechem, codziennością. Styl autorki jest oszczędny, ale sugestywny.

I jeszcze raz, co ważne – to nie jest książka dla matek, to książka o kobietach. O tych, które próbują się odnaleźć w społeczeństwie, które oczekuje od nich wszystkiego i wciąż za mało daje w zamian. To opowieść o samotności, o braku przynależności, o tęsknocie za autentycznością. Dla mnie to nie była powieść o macierzyństwie. To była historia o kraju, o pokoleniu wychowanym w latach 90., o relacjach międzyludzkich, które często są tylko atrapami.

Polecam tę książkę każdemu, nie dlatego, że warto znać współczesną polską literaturę, ale dlatego, że Magdalena Genow mówi o rzeczach, które dotyczą nas wszystkich.

Nawet jeśli nie jesteś matką, ta historia trafi do ciebie, bo opowiada o korzeniach, o lękach, o szukaniu własnego miejsca w świecie, który często nie daje przestrzeni na autentyczność. Co więcej, mimo całego ciężaru, który niesie ta książka, wielokrotnie uśmiechnęłam się, czytając o Polsce lat 90. O prezentacjach odkurzaczy w domach, o tej specyficznej estetyce bieda-dobrobytu, o detalach, które autorka oddaje tak obrazowo, że czuć niemal zapach tamtych czasów. Nie ma tu taniej nostalgii – jest prawdziwe, celne uchwycenie ducha epoki i emocji, które wtedy w nas dojrzewały. To też ogromna siła tej powieści: łączy rzeczy bolesne z tymi znajomymi, trochę śmiesznymi, trochę rozczulającymi. A przez to staje się jeszcze bardziej prawdziwa.

Na koniec muszę dodać: ta książka jest dopracowana nie tylko w treści, ale i w formie. Magdalena Genow pisze w sposób przejmująco prosty, ale nasycony emocją – bez zbędnych ozdobników.

A do tego okładka autorstwa Julii Koźmin – minimalistyczna, a jednocześnie wymowna – doskonale oddaje klimat książki. Subtelna, ale intrygująca. Taka, która przyciąga wzrok, ale nie zagłusza treści. Świetna robota od początku do końca. Brawo!



Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *